|

G r a ż y n a
C z u b i ń s k a
|
|
Grudzień 24-31,
2007 | W tym roku święta w Warszawie wydają mi się
takie jakieś inne, niż zazwyczaj. Rodzina, stół, choinka, prezenty,
rozmowy - wszystko jak co rok, na teraz cudowne i na przyszłość
niezapomniane... Wykluczone, żeby te wrażenia wywołało życie w
Londynie. Oczywiście, że mniej świąteczności świateł w centrum
Warszawy, niż w centrum Londynu. Ale co z tego? To przecież jedynie
totemiczne źródła bodźców psychicznych. Zresztą wystarczy lekki ruch
aparatem fotograficznym w trakcie robienia zdjęcia i do wspomnień Pałac
Kultury w wigilię przechodzi oświetlony tak jak London Eye w sylwestra.
;) Być może wszystkiemu winien sms od kogoś, z kim przez jakiś czas
pracowałam: "Chcę bardzo mocno
podziękować,
dzięki pani bardzo wiele zrozumiałam..." Sama nie wiem, tyle
naprawdę ważnych rzeczy ostatnio się dzieje...

Od paru tygodni to podejrzewałam, a obecnie przeczytałam nawet w
prasie, że w
Wielkiej Brytanii faktycznie rośnie odsetek osób zakażonych HIV.
Niestety
już kilkoro Polaków zgłosiło się z prośbą o pomoc. Wszyscy bez
elementarnej wiedzy o AIDS, za to w ogromniej panice. Przekonani na
podstawie zlepków zdarzeń, że już są chorzy, a test ELISA jest użyteczny dopiero po
tzw. okienku serologicznym. Dopóki organizm nie zacznie wytwarzać
przeciwciał, dopóty przecież nie można nic powiedzieć. Nawet jeżeli
wynik będzie pozytywny, to jeszcze trzeba go potwierdzić testem Western blot. Po prostu musi
upłynąć
nawet do kilkunastu tygodni by poznać prawdę... o sobie... o życiu... Z
doświadczenia zawodowego wiem, że przejście przez ten czas zmienia
ludzi. Zmienia niezależnie od tego, co spowodowało, że trzeba było
przez wszystko to przejść. U jednych była to lekkomyślność, u drugich desperacja.
Niezależnie od przyczyn, skutki te same... Z jednej strony chęć sprawdzenia
jak to jest z kimś na chybił-trafił, z drugiej strony konieczność
zdobycia pieniędzy na jedzenie... Jak widać Polaków życie na Wyspach w
coraz większej mierze to już nie bajka... Niestety... Chciałoby się
zapytać: "GDZIE SZEROKO ZAKROJONA
EDUKACJA I PROFILAKTYKA ?!" Hmm, nawet gdybym miała dalej robić
w Londynie wszystko w tym zakresie sama, to i tak
będę się starać. Moja wewnętrzna powinność...
Grudzień 17-23,
2007 | Zastanawiam
się jak to się stało, że połowę cyklu szkoleń w Słupsku mam już za
sobą. Hmm, nie ma to jak praca z ludźmi żywo zainteresowanymi
poszerzeniem swojego warsztatu. Czas płynie niepostrzeżenie. A moja
ukochana Ustka jakaś taka wyludniona w weekend tuż przed świętami. Główna ulica w mieście krótko po
godzinie 12 w południe niemal zupełnie pusta. Zupełnie jakby większość jej
mieszkańców szła w ślad większości pracujących w niej ginekologów i na
te dwa dni przenosiła się do pracy gdzieś za granicą... Ciekawe jak
długo potrwa taki stan i co z niego wyniknie - nie tylko dla efektów
funkcjonowania polskiej i brytyjskiej służby zdrowia, ale i tak po
prostu dla samych efektów funkcjonowania polskiego oraz brytyjskiego
społeczeństwa. Wiadomo przecież, że frustracje i stres bardziej
obciążają społeczeństwo, niż pomagają mu w rozwoju...

Cóż, rzeczywistość... Jedne konieczności odchodzą, drugie potrzeby
przychodzą... Marzy mi się w związku z tym stworzenie tak chociaż ze
dwóch dużych placówek integracyjno-adaptacyjnych z prawdziwego
zdarzenia. Tak, żeby Polacy, zarówno ci co już wyemigrowali za pracą,
jak i ci co swoimi własnymi wielkimi krokami zmierzają ku emigracji,
mogli przyjść "w realu" i porozmawiać / skonsultować się na żywo ze
specjalistami w zakresie psychologii i seksuologii. Masę realnych
problemów może często ubiec zwyczajna dostępność "fachowego
przegadania" swoich obaw i dylematów, rodzących się wskutek emigracji w
odniesieniu do związku, małżeństwa, dzieci czy rodziny... W
przeważającej mierze przypadków losu nie trudno pojąć jak bardzo
wymierny wpływ na realia ma to wszystko, czym żyje się wewnątrz, co
najpierw spędza sen z powiek człowieka, a potem ludzi... Niezależnie od
długości geograficznej, na której się znajdujemy...
Grudzień 10-16,
2007 |
Przyleciałam właśnie szkolić do Polski. W międzyczasie święta i
sylwester, więc do Anglii wracam dopiero w nowym roku. Tak się akurat
poukładało, że to 13-ty grudnia zleciał mi w drodze... Chwile zadumy i
refleksji na pokładzie - gdy gasły rozmowy z sąsiadką z fotela obok.
Mogłaby być moją córką. Z powodu okoliczności, jakie zetknęły nas w
samolocie, myślę, że jest po prostu córką nowych czasów... Emigrantka,
szczęście, że ona bez żadnych problemów. Sprawiała wrażenie zadowolonej
swoją obecną sytuacją. I dobrze, że jej - w przeciwieństwie do wielu,
udaje się nie wyć wieczorami w poduszkę z tęsknoty... Hmm, wracając do
zadumy i
refleksji - gdyby ktoś powiedział mi 13 grudnia 1981 co i gdzie będę
robiła za 26 lat, oczywiście bez żadnych powątpiewań bym w to
wierzyła... ;) Swoją drogą, jaka przez ten czas transformacja i w
Europie, i we mnie. A to raptem tylko ćwierć wieku minęło... Wtedy
rzeczywistość w rodzaju życia kury domowej w orwellowskim kurniku,
jakim była w jakimś sensie Polska. Teraz co prawda nadal nie mamy raju
na Ziemi. Ale rzeczywistość już jednak nie tłumi ludzi szarością życia
w czterech kątach, jak kiedyś - bez cienia nadziei na współudział w
tworzeniu i zarazem odpowiadaniu za kształt realiów układających się po
prostu w nasz świat...

No właśnie - realia... Duża strata mojego pokolenia to to, że nie
mogliśmy (nie umieliśmy) swoich dzieci przygotować do życia tak, żeby
mogły (umiały) przede wszystkim u siebie w domu - w Polsce, poszukiwać
i dostrzegać swoje życiowe możliwości... Patrząc po twarzach ludzi w
samolocie, którym właśnie przyleciałam do Polski, to większość pewnie
poniżej 26-ego roku życia. Z jednej strony to dobrze, że młodzi ludzie
biorą swoje sprawy w swoje ręce. Nie oglądają się roszczeniowo na Rząd,
nie okazują ostentacyjnie swojego niezadowolenia. Po prostu pakują
swoje plecaki i... bezgłośne "Bye
Poland!" Oczywiście ich własne koszty tych decyzji, to inna
sprawa... Niby powinnam być zadowolona, że dzięki nim jest trochę pracy
w Londynie. Ja jednak wcale się nie cieszę... Nie cieszę się z tego, że
np. coraz więcej młodych Polaków na emigracji zarobkowej ma problemy z
potencją. Nie cieszę się też z tego, że np. coraz więcej młodych Polek
na emigracji zarobkowej ma problemy z orgazmem. Nie cieszę się z tego,
że coraz więcej młodych ludzi ma coraz mniejszą chęć (wolę) starać się
budować trwałe (perspektywiczne) związki... such is life abroad - also...
Grudzień 01-09,
2007 | Wzięłam
właśnie udział, jako jeden ze specjalistów, w polskich targach w Leyton
-
we wschodnim Londynie. Takie sympatyczne, niemal rodzinne Polaków tu
"na obczyźnie" przedświąteczne spotkanie. Wystawcy proponowali swoje
usługi, dzieci prezentowały swoje artystyczne umiejętności, czytano
polskie książki, a przy okazji można było skorzystać z porad
specjalistów - dietetyka, logopedy, terapeuty uzależnień, pedagoga,
psychologa, seksuologa... Leyton to niemal drugi koniec Londynu,
patrząc z miejsca, w którym mieszkam. Podróż tam i z powrotem zajęła mi
więc ładnych parę godzin. A z uwagi na trwające remonty stacji po
drodze trzeba było się przesiadać "tylko" trzy razy. Patrząc po tym, co
dzieje się na ulicach (korki i remonty również), już sobie wyobrażam,
ile czasu zajęłoby dotarcie do Leyton autem. Narzeka się tyle, że
Warszawa tak zakorkowana. Londyn w tym wcale nie lepszy...

Siedząc i siedząc w wagonach metra, przyszło mi na myśl, iluż to ludzi
mających realne problemy nie zdecyduje się na spotkanie się tam ze
specjalistą? Iluż to żyjących w Londynie Polaków może przecież
poświęcić aż tyle czasu na pokonanie aż takiego dystansu w swoich nawet
palących osobistych sprawach? Zatyrani czy też zabiegani jesteśmy tu
przecież od rana do wieczora... Z perspektywy Polski może się wydawać,
że mamy tu "różowo". Złudzenie - jak mawia młodzież: "jazda" taka, że
hej... Siebie samych spychamy po prostu na plan
dalszy - tyle, ile tylko można... Wiadomo, że to ma krótkie nogi -
wcześniej czy później ludzie zaczynają tak ogólnie nie wyrabia się w
roli... Hm, według mnie to ważki
argument przemawiający za tym, żeby Polacy przebywający na emigracji
mieli możliwość łatwiejszego i mniej dla nich czasochłonnego kontaktu z
dobrymi polskojęzycznymi specjalistami. Nie oszukujmy się -
zważywszy na przeważnie nie za dobrą znajomość angielskiego, brytyjskie
placówki w przeważającej mierze nie mają oferty realnie
odpowiadającej potrzebom Polaków. |
|
Grudzień
'07

|
|